Dwie wersje. Katastrofa górnicza na kopalni węgla kamiennego „Reden” w 1836 roku

Dział przeznaczony dla pisemnych i przekazywanych słownie ciekawych relacji regionalnych
Posty: 27835
Rejestracja: niedziela 08 lut 2015, 20:46
Lokalizacja: Frankenstein

Dwie wersje. Katastrofa górnicza na kopalni węgla kamiennego „Reden” w 1836 roku

Postautor: Karolina Kot » poniedziałek 20 mar 2017, 21:32

Oto artykuł autorstwa naszego forumowego kolegi, podpisującego się jako cezar borgia. Ukazał na łamach Klubu Zagłębiowskiego

Dwie wersje. Katastrofa górnicza na kopalni węgla kamiennego „Reden” w 1836 roku

Niniejszy artykuł to głos w dyskusji na temat wypadków na kopalniach w Zagłębiu Dąbrowskim w okresie zaborów i dwudziestoleciu międzywojennym. Ważny krok w tej kwestii wykonał dr Witold Wieczorek publikując na łamach Klubu Zagłębiowskiego artykuł na temat katastrofy na kopalni „Ludmiła”, działającej w obecnej dzielnicy Sosnowca – Dębowej Górze. Miejmy nadzieję, iż z czasem, również i ten aspekt działalności przemysłu węglowego nad Brynicą, zyska liczniejsze grono badaczy.

Na cmentarzu, na wzgórzu zamkowym w Będzinie, znajduje się jeden z najstarszych grobów (jeśli nie najstarszy), w którym pochowane zostały ofiary katastrofy górniczej. Mowa tu o Franciszku (lat 28) i Wojciechu Boreckich (lat 37) oraz Ignacym Prochackim (lat 38), którzy zginęli 25 maja 1836 r., podczas wypadku na kopalni węgla kamiennego „Reden” w Dąbrowie Górniczej. W 2004 r. dzięki Urzędowi Miejskiemu w Będzinie oraz Towarzystwu Przyjaciół Będzina miejsce ich pochówku zostało odnowione. Na wspomnianym grobowcu znajduje się następująca inskrypcja:



WOYCIECHOWI I FRANCISZKOWI

BRACIOM BORECKIM

ORAZ

IGNACEMU PROCHACKIEMU

GÓRNIKOM

W D. 25-M MAJA 1836 R. MIĘDZY GODZINĄ

5-TĄ I 6-TĄ RANO,

PRZY OPUSZCZANIU GÓRY, WĘGIEL

KAMIENNY POKRYWAIĄCÉY,

W KOPALNI REDEN POD DĄBROWĄ

GRUZEM ZAWALONYM,

URZĘDNICY, GÓRNICY, HUTNICY I INNI

TOWARZYSZE BRATERSCY

Z DOBROWOLNYCH OFIAR

POMNIK TEN WZNIEŚLI



„Reden” był najprawdopodobniej pierwszą w Zagłębiu Dąbrowskim kopalnią węgla kamiennego. Zaczęła ona działać w roku 1796. Wcześniej, w tym miejscu, począwszy od 1786 r., płytko zalegające pokłady węgla eksploatowali mieszczanie będzińscy przy wychodni na powierzchni, przez nieregularną odbudowę, na opał ich używając, i to w bardzo małej ilości.

Nazwa zakładu odnosiła się do Friedricha Wilhelma von Reden (1752-1815), który pełnił funkcję dyrektora Wyższego Urzędu Górniczego we Wrocławiu. Był to wyjątkowo zdolny urzędnik, dzięki któremu przemysł górnośląski już pod koniec XVIII w. korzystał z najnowszych, technologicznych rozwiązań. Jego kariera skończyła się za sprawą Napoleona Bonaparte, któremu po pokonaniu Prus złożył przysięgę na wierność. Skutkiem tej decyzji było pozbawienie go zajmowanej posady i jednocześnie odebranie prawa do emerytury. Od kilkunastu lat w Chorzowie znajduje się jego pomnik.

Dąbrowska kopalnia początkowo była tzw. odkrywką. Z czasem jednak doszło do eksploatacji głębiej położonych pokładów węgla. W pierwszej połowie XIX w., w pobliżu zakładu, powstało zaplecze mieszkaniowe dla robotników. Swoją działalność kopalnia zakończyła w roku 1935.

Przebieg wydarzeń na „Redenie” został odtworzony (dzięki relacji naocznego świadka) w opublikowanym w 1850 r. Opisie Królestwa Polskiego. Jego autorem był Józef Mikołaj Wiślicki, który po tytułowej kopalni był oprowadzany przez naczelnika kopalń Zachodniego Okręgu Górniczego – Józefa Patrycjusza Cieszkowskiego herbu Zerwikaptur (1798-1867). To właśnie Cieszkowski sprawował w tym czasie pieczę nad zagłębiowskim górnictwem jako naczelny zawiadowca kopalń. Zaś zarządem nad przemysłem rządowym (w skład którego wchodziła dąbrowska kopalnia) od 1833 r. zajmował się Bank Polski.

A oto jak według świadka wypadku doszło do tragicznych wydarzeń 1836 roku: Lat temu dziesiątek, to jest w r. 1836, prawie jak dziś o tej samej porze, przybyło nas kilkunastu do kopalni wraz ze sztygarem dla dokonania rabunku, którego świadkiem dopiero pan byłeś. Między górnikami co zawsze pierwsi ochoczo rzucali się do roboty, co im wszystko szło gdyby z płatka, byli dwaj bracia Boreccy i Prochacki. Oni też rozpoczęli podcinanie organów, śmiało a ostrożnie, silnie i przytomnie. Już wyrwano kilka sztuk budulcu, a najmniejszy zgrzyt skały, szmer poruszonej ziemi niedał się słyszeć. Jeden z Boreckich, nie pomnę dlaczego, zszedł z drabiny, a drugi jął się znów do dzieła, kiedy o wielki Boże! straszny odłam skały i piasku runął z belkami w kopalnię. Przywalił Prochackiego ze szczętem, a Boreckiemu jedną nogę przygniótł.

- Bracie utnij nogę, a ratuj! – zawołał przygnieciony skałą.
- Jezus Marja! krzyknął wezwany na ratunek i bez namysłu uchwyciwszy topór, chciał nim odciąć uwięzioną nogę brata, aby tylko jego ocalić, gdy znów potężniejszy łam skały zagrzebał w ruinach dwóch braci.

Cały ten wypadek z szybkością piorunu spełniony, śród grzmotów walącej się skały, i krzyku uciekających, najodważniejszym odebrał serca i zmysły, wszyscy struchleli, bo się zdawało, iż rozjątrzona ziemia zagrzebie nas w swych wnętrznościach. Zaledwie po kilku godzinach przyśliśmy do przytomności, ale nikt nie odważył się wrócić do kopalni. Dopiero nazajutrz, za rozkazem Naczelnika i za jego przykładem, poszliśmy odgrzebać nieszczęśliwych, aby jak przystało chrześcijanom, na świętem miejscu ostatecznego sądu oczekiwali.

Wspomniany w relacji naczelnik to oczywiście Józef Cieszkowski. W swojej książce J. M. Wiślicki podał, iż kiedy zbliżała się dziesiąta rocznica katastrofy na „Redenie”, Cieszkowski dał wolne pracownikom kopalni, aby ci mogli udać się na żałobną mszę do kościoła w Będzinie, by móc pomodlić się za zmarłych górników.

Historia ta ukazuje czytelnikowi tragiczne oblicze wypadku. Z jednej strony widzimy górnika, który będąc świadomy, iż grozi mu śmierć, aby jej uniknąć, gotów jest na straszny ból i dożywotnie kalectwo. Z drugiej strony mamy do czynienia z panicznym strachem robotników, którzy nie mieli odwagi wrócić do kopalni aby odnaleźć swoich kolegów. Stało się to dopiero na wyraźne polecenie przełożonego.

Jest to jeden z ważnych epizodów, dotyczących początków zagłębiowskiego górnictwa. Do pracy w tej gałęzi przemysłu korzystano z usług miejscowych chłopów. A to ze względu na ich dobrą kondycję fizyczną, która była efektem regularnej, ciężkiej pracy w polu. W Królestwie Polskim była to liczna warstwa społeczna, a tym samym świetny, potencjalny rezerwuar kandydatów na robotników. Poważny problem w Zagłębiu na początku XIX w. stanowiło nakłonienie miejscowych do pracy głęboko pod ziemią. Strach, przesądy i brak doświadczenia były tutaj poważną barierą. Dlatego też wysyłano niedoświadczonych górników z Zagłębia Dąbrowskiego na szkolenie do kopalń górnośląskich. Po jego zakończeniu stawali się tzw. rębaczami pomocniczymi. W ten oto sposób tworzyła się miejscowa kadra górnicza. Ale jak widać na przykładzie zachowania górników po wypadku na kopalni, musiało minąć wiele lat, aby tutejsi robotnicy zyskali odpowiednie doświadczenie praktyczne, a także wyrobili sobie ważne w takiej pracy nawyki.

O wiele bardziej szczegółowy opis znajdujemy w publikacji z 1842 r. pt. Przypadki nieszczęśliwe w kopalniach węgla kamiennego w Polsce. Jej autorem był znawca górnictwa – Hieronim Łabęcki (1809-1862). Przyjrzyjmy się jego wersji wydarzeń: W nocy z dnia 24 na 25 maja 1836 roku, pracowało nocną szychtą na kopalni „Reden” pod Dąbrową czterech rębaczy: Wojciech i Franciszek bracia Boreccy, Ignacy Prochacki i Jan Bałdys, wraz z pomocą dwóch wozaków, nad dokończaniem wycinania filaru; filar ten znajdował się pomiędzy chodnikami dostatecznie, stosownie do miejscowej potrzeby ocembrowanemi, lecz nie daleko dawnych złamów. Po ukończeniu tego filaru węglowego, miano następnie stemple i organy wydobyć, przeznaczając również i to miejsce, po wybraniu węgli i drzewa na zawalenie przez spuszczenie stropu. Przed przystąpieniem do robót w zwykłym porządku, sztygar dozorujący kopalnią obejrzał miejsca roboty i nie dostrzegł żadnego rysu ani parcia bocznego, szczególniej od strony dawniejszych złamów, o czemby szczeliny wcześniej pokazujące się, były go ostrzegły. Następnie sztygar nocny, w czasie szycht nocnych robót dozierający, postęp pracy i bezpieczeństwo miejsca przejrzał. Po całonocnej robocie, około godziny 5tej z rana, wybranie filaru węglowego prawie skończonem zostało; jeden z pracujących Wojciech Borecki dla wyrwania jeszcze nieco węgla, który w stropie po nad wciasami czyli kapami się znajdował, celem ostatecznego przygotowania miejsca tego do następnego wybrania drzewa, a mianowicie wyrabowania stempli i organów, wlazł na przystawioną drabinkę, i gdy obruszał drągiem żelaznym, węgiel ponad nim znajdujący się kawał około 1 1/2 łatra sześciennego trzymający oberwał się, kapę przygniótł, zgruchotał ją i zrzuciwszy Boreckiego z drabinki, przycisnął mu nogi. Krzyknął o ratunek, a wtedy wspólnie z nim pracujących trzech górników, drągami żelaznemi do łupania węgli używanemi, massę spadłą odwalali; zdążył wyrwać naówczas lewą nogę nieszczęśliwy górnik, a gdy drugą już wydobywał, spada znowu duży kamień równy pierwszemu i druzgocze mu na miazgę prawą nogę; wśród bólu woła Borecki na Bałdysa: „bracie ratuj, weź siekiery i utnij mi prędko nogę”. Stosownie do życzenia kolegi, i jako ostatni ratunek chwyta Bałdys siekierę, i zamierza się spiesznie odciąć Boreckiego od gniecącego zwału, aby przy pomocy dwóch innych wynieść go z miejsca niebezpiecznego; wtem zaczęły się stemple podporowe kręcić, a massa nadkładowa runęła z hukiem i takim impetem, iż silny pęd sprawionego przezeń wiatru, górnika Bałdysa wyrzucił o 6 sążni na chodnik od miejsca tego ciągnący się, gdy dwaj drudzy górnicy Franciszek Borecki i Prochacki również niosący przywalonemu ratunek, na śmierć wraz z nim zasutemi zostali. Bałdys do lazaretu górniczego odniesiony, staraniu lekarskiemu utrzymanie przy życiu tylko winien.

Dzięki tej relacji dowiadujemy się, iż górnikiem od którego wszystko się zaczęło był Wojciech Borecki. On też w wyniku wypadku początkowo miał przygniecione obie nogi. Wówczas trzech górników za pomocą żelaznych drągów starało się uwolnić go z pułapki. Kiedy udało się oswobodzić lewą nogę, na prawą spadł znacznych rozmiarów kamień, co spowodowało jej poważne uszkodzenie i jednocześnie unieruchomienie. Wówczas Borecki poprosił górnika – Bałdysa, aby ten odciął siekierą uwięzioną nogę. Ten wraz z Franciszkiem Boreckim i Ignacym Prochackim postanowili mu jak najszybciej pomóc. Jednakże dalszy rozwój wydarzeń uniemożliwił przeprowadzenie akcji ratunkowej. W wyniku wypadku zginęli niemal wszyscy, prócz wspomnianego Bałdysa.

Skąd taka rozbieżność w relacjach ? Trudno jednoznacznie orzec. Niewykluczone, że Wiślicki postanowił potraktować całą historię w formie krótkiego opowiadania z odpowiednio dostosowaną do niego dramaturgią. Łabęcki zaś podszedł do tematu z naukową rzetelnością, opisując szczegóły całego wydarzenia. Jednakże pomimo różnic, obie relacje, należy uznać za wiarygodne, ponieważ zgadzają się one co do powodu katastrofy i jej zasadniczych skutków.

Co ciekawe H. Łabęcki wspomina, iż w pobliżu kopalni, „za kolonią Reden” znajdował się „żelazny pomnik w kształcie ostrosłupa trójkątnego”, ufundowany ze składek górników. Miał on upamiętniać zmarłych w wyniku wypadku w 1836 r. robotników. Taki rodzaj pamięci o zmarłych górnikach nie był w historii Zagłębia zjawiskiem wyjątkowym. W obecnej dzielnicy Będzina – Grodźcu, przy ul. Chopina, znajduje się kopia (wykonana w 2008 r.) kolumny z krzyżem, która według lokalnej tradycji została ufundowana w latach 20. XX w. przez ówczesnego dyrektora Zakładów „Solvay” w Grodźcu – Mieczysława Zarębskiego (1890-1946). Miała upamiętniać górnika, który zginął na kopalni węgla kamiennego „Grodziec I” (wcześniej „Maria”) i osierocił czworo dzieci.

Swoistym epilogiem historii wypadku na „Redenie” jest rok 1932. Wówczas, w Dąbrowie Górniczej, ukazał się tekst górnika – poety Henryka Jana Bednarskiego (posługującego się pseudonimem literackim Henryk Kolibrzyk) pt. Katastrofa podziemna przed stu laty na kopalni „Reden” w Dąbrowie Górniczej. Co ciekawe, w tej wersji historii, ocalałym świadkiem katastrofy jest Piotr Rak, który bardzo przypomina Jana Bałdysa z wersji H. Łabęckiego. A oto treść poematu:


Sto lat w przeszłości pogrąża się głębie,
Kiedy wieść smutna obiegła Zagłębie,
Że tam, gdzie duchy legendarne drzemią,
Straszna tragedia stała się pod ziemią,
W której Boreccy, Prochacki Ignacy
Padli ofiarą zawodowej pracy.

Jak żołnierz, idąc zająć posterunek,
Wziąwszy ze sobą górniczy rynsztunek,
Świecąc lampkami, zwrócili swe kroki
Tam, gdzie panują wiecznej nocy mroki
I w kwiecie życia, pełni zdrowia, silni,
Szli w głąb kopalni po długiej pochylni.

Gdy zeszli w chodnik zająć zmianę nocną,
Najprzód zbadali, czy „góra” jest mocną,
Czy nagłej śmierci nie ześle im gońca,
Bo w nim roboty dobiegały końca
I stamtąd, jako w przeddzień zarabunku,
Resztki już mieli wybierać „fedrunku”.

Potem zaczęli pracować wytrwale,
Kilofem, świdrem dziury wiercąc w skale
I ryjąc się w nią, jak podziemne krety…
Prężą się ręce, wyginają grzbiety
I pot im czoła oblewa obficie,
Bo tak mozolnem górnicze jest życie.

Gdy do spoczynku o północy siedli
I co kto przyniósł, rozmawiając, jedli,
Uszu ich doszedł jakiś szmer złowieszczy,
Tu „stempel” stęknie, tam „kapa” zatrzeszczy,
To znowu z „piętra” okruch węgla spadnie
A co to znaczy, tylko górnik zgadnie.

A potem cisza grobowa zaległa…
Prędko godzina spoczynku ubiegła,
Znów kilof, świder każdy do rąk chwyta,
Znów węgiel pod ich uderzeniem zgrzyta,
I trzech górników tych postacie ciemne
Majaczą w mrokach, jak gnomy podziemne

Nagle „tąpnęła” i z wielkim łoskotem
„Góra” piorunu uderzyła grzmotem
Runęły węgla i kamienia zwały,
Aż się do gruntu wstrząsnął chodnik cały…
Jakby pociski armat w niego trzasły
I mrok go objął, bo światła lamp zgasły.

A cóż się stało z górnikami trzema?
Może ich pośród żyjących już nie ma?
Może zmiażdżeni przez skał ciężkie bloki,
Już w sen mogilny zapadli głęboki
I stwórcy z prac swych poszli zdać rachunek?
Nie… dwóch z nich cudem znalazło ratunek.

Prochacki Ignac i młodszy Borecki
Cało z opresji tej wyszli zdradzieckiej,
Bo tylko z góry oderwane skały
Chodnika lewą stronę zasypały,
A oni węgiel z prawej strony rwali
I padłszy, burzę podziemną przetrwali.

Po pewnym czasie, ochłonąwszy z trwogi,
Żywo powstali z upadku na nogi,
Światła górniczych lamp swych zapalili,
Oczyma grozę nieszczęścia zmierzyli,
Lecz serce bólem wnet im się ścisnęło:
Wśród nich górnika starszego nie było.

Wtem z ruin złomów, gdzie węgla kawały
Jak dachu krokwie dwie się skrzyżowały,
Jęk słaby, cichy, bolesny dolata:
Młodszy Borecki poznał swego brata,
Który błagalnie wśród grobowej ciszy
Wzywał na pomoc swoich towarzyszy.

Miał nogi obie wzwyż kolan ściśnięte,
W dwa bloki węgla, jak w kleszcze ujęte,
A głowa, piersi nie uległy szkodzie
I ręce całe były na swobodzie,
Więc mu przybywszy skwapliwie z pomocą,
Zaczęli spychać bloki całą mocą.

Lecz były wielkie… nie mogąc ich mszyć,
Ani strzałami na pomniejsze skruszyć,
Chcieli je rozbić na pół, lub na ćwierci,
Aby kolegę wyrwać z objęć śmierci,
A w tem nadchodzi z pozdrowienia słowy
Sąsiad ich Rak Piotr, górnik obchodowy.

Więc teraz we trzech jęli wspólnie radzić,
Jak druha swego ratunek prowadzić,
Lecz „góra” znowu wydaje pomruki…
Niesamowite słychać jakieś stuki…
Mniejszy to większy odłam z „piętra” spada,
Co katastrofę bliską zapowiada.

Borecki starszy, widząc śmierci postać,
I choć kaleką chcąc przy życiu zostać,
Woła z wysiłkiem: ,,O bracie mój drogi,
Skocz po siekierę i utnij mi nogi,
A prośba moja niechaj cię nie trwoży,
Bo ja chcę jeszcze raz ujrzeć świat boży!”

Lecz brat jak posąg, stanął w miejscu wryty,
Wielką rozpaczą i bólem przybity,
Więc Rak spostrzegłszy, że zwlekać nie pora,
Jął śpiesznie szukać w chodniku topora,
A nie znalazłszy, biegnie w całym pędzie,
Myśląc, że go gdzie indziej zdobędzie.

Wtem, jakby czarty z piekła ją chwyciły,
Góra znów „tąpła”, trzasła z całej siły,
I w dół runęła, górników przygniotła…
Raka ciśnieniem powietrza wymiotła:
Na główny chodnik, jak kłoda rzucony,
Od nagłej śmierci został ocalony.

Tak ci nieszczęśni bohaterzy giną,
W czas między piątą a szóstą godziną.
Wieść o ich śmierci, podana przez Raka,
Lecąc z ust do ust, jak na skrzydłach ptaka
Wzbudza żal, smutek w górniczej osadzie
I na rodziny ich żałobę kładzie.

Gdy w dom Boreckiej ta wieść straszna wpadła,
Z bólu rozpaczy zdrętwiała i zbladła,
Niby całunu grobowego chusta,
Słowa nie mogły wymówić jej usta…
Wreszcie, jak zboża kłos ścięty, zemdlona,
Tak padła, gromem nieszczęścia rażona.

Ledwo małżeństwa błysnęło jej słońce,
Od karnawału zeszło trzy miesiące,
Jak odprawiała swe weselne gody,
A już małżonek opuścił ją młody;
Śmierci okrutnej ramieniem objęty,
Leży w podziemiach, jak męczennik święty.

Wiele tragedyj wstrząsało Zagłębie
Wiele już ofiar pochłonęły głębie
Wśród niezmierzonych kopalń labiryntów,
Przy dobywaniu czarnych djamentów,
Lecz wówczas w dziejach górnictwa ten jeden
Pierwszy wypadek był w kopalni „Reden”.

A gdy o tragedji wiadomość ponura
Dotarła do władz kopalnianych biura
I tu się smętnem odbiła wrażeniem,
Ścisnęła serca ciężkiem przygnębieniem,
Bo chyba człowiek byłby zimnym głazem
Gdyby przed grozy jej nie drgnął obrazem.

Rak Piotr wezwany, katastrofy świadek,
Zdał w biurze raport, jak stał się wypadek,
A potem starszy inżynier górniczy
Sformował spiesznie oddział ratowniczy
I wnet w głąb ziemi, ta drużyna cała
Szła odgrzebywać z gruzów ofiar ciała.

I oto praca z wytężenia mocą
Bez przerw w chodniku idzie dniem i nocą.
Lecz pośpiechowi stawiają wciąż tamy
Zawalisk ogrom i skalne odłamy:
Chodnik szeroki, znacznie wydłużony,
Był z góry na dół całkiem zawalony.

Gdy tak od środy stale do soboty
Poszukiwawcze te trwają roboty
I nie przynoszą pomyślnego skutku,
Górnicy, w północ spoczywają krótko,
W którym kierunku szukanie prowadzić,
Jak do zwłok dotrzeć, jęli wspólnie radzić.

Wtem jeden spostrzegł, jak z rozpadlin mała
Na miejsce wolne wpadła myszka biała
I biegać jęła, niby gdzieś na strychu…
Górnik ją wskazał kolegom po cichu,
A ci, przerwawszy rozmowę w swym wątku,
Przypatrywali się ciekawie zwierzątku.

To, obecnością ludzi nie zrażone,
Biegało chwilę w tę i ową stronę,
Wreszcie, jak dziwne w kopalni widziadło,
W szparę pomiędzy skalne bloki wpadło,
Na co górnicy, trochę przerażeni,
Milcząc, patrzeli czas jakiś zdumieni.

Aż jeden rzeknie: „To żadna mysz biała
Oczom się naszym tutaj ukazała,
Lecz duch jednego z zmarłych przyjacieli
W skazał nam, byśmy ten kierunek wzięli,
W poszukiwaniach… tam leżą ich zwłoki,
Gdzie ona wpadła w skalnej szpary bloki”.

Górnicy chętnie słuchali tej rady,
By pójść w tak dziwnie wskazane im ślady;
Przerwawszy zaraz północny spoczynek,
I odmówiwszy „wieczny odpoczynek”,
W gruz zwalisk jęli wdzierać się w kierunku,
Gdzie mysz przed chwilą znikła w zarabunku

I znów ich praca trwała kilka godzin…
Na wierzchu już świt, zwiastun dnia narodzin
Rozlewał zorzy barw złote kolory
Na okoliczne gęste lasy, bory
I piękny wiosny poranek majowy
Budził już ze snu mieszkańców Dąbrowy,

A tam w kopalni, kopiąc śladem myszy,
Szukali dalej swoich towarzyszy
Górnicy, kropli oblewani potem,
Aż jeden, mocno uderzywszy młotem,
Krzyknął: „Ostrożnie warstwę gruzu bierzcie,
Bośmy do celu dotarli nareszcie”.

Z otworu, między blokami wykutem,
Sterczała noga okrwawiona z butem,
Na którą chwilę popatrzywszy trwożnie,
W pośpiechu dalej kopali ostrożnie,
Aż póki im się odkryć nie udało
Do niepoznania zdruzgotane ciało.

Dalsze szukania szły już czas niedługi:
Wnet się z zawalisk ukazał trup drugi,
A potem trzeci w gruzach znaleziono,
Na nosze, milcząc w skupieniu złożono
I wkrótce, na wierzch krocząc, orszak smutny
Niósł tej tragedji ofiary okrutnej…

Wyprawiono im pogrzeb wspaniały,
Orkiestry marsze żałobne grały,
Z wieży kościoła jęczały dzwony,
Szerząc żałosną wieść w świata strony…
Księża na czele śpiewali smutne
Przez całą drogę psalmy pokutne,

Potem górnicy nieśli trzy trumny,
Dalej za nimi szedł lud ogromny;
Nawet z okolic przyszli wieśniacy
Złożyć ostatni hołd mężom pracy,
Co, jak żołnierze na placu boju
Skończyli ziemską pielgrzymkę swoją.

Gdy na zachodzie tarcza słońca ginie,
Spuszczono ich w dół cmentarny w Będzinie
Wśród płaczu, szlochań i westchnień boleści;
Najgłośniej było słychać krzyk niewieści:
„Wojtuś, mój Wojtuś, już idziesz do grobu,
Cóż ja sierota teraz pocznę z sobą!”

To tak Wojciecha Boreckiego żona
Biadała w rozpacz wielką pogrążona.
Przestały dzwony bić z wieży kościoła…
Już mrok powoli zapadał dokoła
I gwiazdy pierwsze zabłysły na niebie
Gdy się lud z mogił rozszedł po pogrzebie…

Bracie górniku, gdy zajdziesz na cmentarz
I o kolegach zabitych pamiętasz,
Wierząc w dogmaty katolickiej wiary,
To jak praojców każe zwyczaj stary,
Spełnisz zapewne moralny uczynek,
Mówiąc za ich dusze „wieczny odpoczynek”.

A gdy dzisiejsze modne masz „poglądy”,
I w „zacofane” nie wierzysz „przesądy”
Będąc wśród grobów cmentarza w Będzinie
O katastrofy tej wspomnij godzinie
I w takiej chwili, gdy cię nikt nie słyszy,
Uczcij westchnieniem pamięć towarzyszy!

Dziś brać górnicza, kryzysem dotknięta,
Mało o kolegach z przed stu lat pamięta,
A z ich pomnika już się napis ściera,
Wiatr, słota wierzchnią farbę zdziera,
Ząb czasu co rok zniszczenie pogłębia
I zatraca pamięć wśród Zagłębia.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."

Posty: 2061
Rejestracja: czwartek 12 lut 2015, 22:58

Re: Dwie wersje. Katastrofa górnicza na kopalni węgla kamiennego „Reden” w 1836 roku

Postautor: Franek D. » poniedziałek 20 mar 2017, 22:23

Przejmująca historia - dobrze przedstawiona. Gratuluję autorowi.
Przypuszczalnie opisana katastrofa na Redenie, po latach została zilustrowana. W wydanej w 1896 r. broszurze "Sprawa Górnicza" umieszczone zostały dwa rysunki, wykonane przez ucznia Szkoły Górniczej "Sztygarka" w Dąbrowie Górniczej (z archiwum Zespołu Szkół Zawodowych im. St. Staszica w Dąbrowie Górn.)
Załączniki
Sprawa Górnicza ryc.1.jpg
Sprawa Górnicza ryc.1.jpg (73.77 KiB) Przejrzano 4975 razy
Sprawa Górnicza ryc.2.jpg
Sprawa Górnicza ryc.2.jpg (73.03 KiB) Przejrzano 4975 razy


phpbb 3.1 styles demo

Wróć do „Historyczne opowieści, miejscowe przekazy oraz legendy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości