Na przeciwko niszczejącego gmachu dworca kolejowego, znajduje się mocno zaniedbana dwupiętrowa kamienica. Na wschodniej jej ścianie znajduje się tablica takiej treści:
"W tym budynku znajdował się w okresie okupacji hitlerowskiej lokal konspiracyjny stalowowolskiego obwodu Armii Krajowej, główna kwatera "Kedywu" tzw. rozwadowska "Górka". Tablicę niniejszą odsłonięto w dniu 18 V 1984 roku w czterdziestą rocznicę likwidacji "Górki" przez gestapo, celem upamiętnienia tego miejsca oraz bohaterskiej walki konspiracyjnego podziemia ze Stalowej Woli z hitlerowskim najeźdźcą.
Oczekując na wyludnienie się ulicy co by niezauważonym "hopnąć" przez ogrodzenie starego opuszczonego hotelu, zostaliśmy zaczepieni przez pewnego żula, który jeszcze chwilę wcześniej dokonywał inspekcji zawartości przydworcowych kontenerów śmieci. Jak się wkrótce okazało nie był on z tych żuli, jakich spotyka się przy dworcach czy budkach z piwem. Nie poprosił o papierosa czy dołożenie złotówki do wina. Zauważył nas już na rynku jak dla ochłody wsuwaliśmy lody włoskie. Los sprawił, że nasze drogi skrzyżowały się ponownie właśnie pod lokalem konspiracyjnym "Górka". Nie wiem skąd, ale wiedział że zainteresowani jesteśmy- jak to ujął "ruderami".
Ot tak, sam od siebie nakreślił nam historię kilku okolicznych, popadających w ruinę budynków. Opowiedział nam o starej parowozowni zbudowanej przez Hitlera, o niszczejącym budynku poczty kolejowej oraz o starym rozsypującym się hotelu w którym niegdyś w dolnej kondygnacji można było wynająć pokój na godziny.
To on zwrócił naszą uwagę na budynek w którym w okresie przedwojennym znajdowało się kino prowadzone przez Pana Skoczka ( uff, udało mi się zapamiętać nazwisko), a w czasie hitlerowskiej okupacji znajdował się lokal konspiracyjny. Po wojnie zaś, wg relacji naszego przewodnika, w dolnej kondygnacji zainstalowane zostały biura GS-u, natomiast w górnej części budynku zamieszkała kobieta z dwiema córkami.
Fragment opisu tragedii jak rozegrała się w budynku widniejącym na poniższych zdjęciach 18 maja 1944 roku, opowiedziana przez Lecha Czesława Kamińskiego (pseudonim Głaz) na kartach książki "Wierchami Karpat" Jerzego Łyżwy.
Owego fatalnego 18 maja na Górce było nas pięciu: Kret - Stanisław Bełżyński, Korski - J. Korfel, Mały - Kajzer, Kryspin - Stanisław Szumielewicz i ja - Głaz. Wczesnym rankiem zostaliśmy ostrzeżeni przez sąsiadkę z parteru, Jasię Kalarus, że przed chwilą było u niej gestapo i pytało o Leszka. Takie imię miałem wśród bliskich. Powiedziała im, że mieszka tutaj Czesław Kamiński i takie właśnie nazwisko wskazała w książce meldunkowej. Niemcy zawrócili, aby ustalić o kogo dokładnie chodzi. Niewiele zajęło im to czasu, bo ledwie zdążyliśmy się ubrać i coś niecoś pochować oraz naradzić się co robić - usłyszeliśmy łomot w drzwi wejściowe. Wyskoczyliśmy z pokoju na strych kina i ukryliśmy się za kominami oraz grubymi belkami. Otworzyły się wyważone drzwi i ukazały się w nich sylwetki gestapowców. Kret" chciał posłać serię z pepeszy, ale się zacięła. Niemcy widząc człowieka z bronią otworzyli ogień. W odpowiedzi odezwały się pistolety Małego i Korskiego. Gestapowcy wycofali się, a za nimi wyskoczył Jan Korfel. W ferworze walki nie zorientował się, że został zraniony w pierś. Na szczęście siłę pocisku zamortyzował zwitek banknotów, przez który przeszła kula.
Zaczęliśmy się wycofywać przez salę kinową wypełnioną wówczas kobiałkami na leśne runo. Następnie przez okno wydostaliśmy się do ogródka na tyłach domu. Kret wybiegł na ulicę, a widząc nadciągające posiłki niemieckie zatrzymał je ogniem. Teraz pepesza przemówiła. Udało mu się oderwać od Niemców, wbiegł na pobliską stację kolejową, chciał przeskoczyć tory i skryć się w lesie. Na stacji pociąg z niemieckimi żołnierzami. Padły strzały, Stanisław Bełżyński został zabity na miejscu.
Mały, Korski i ja pobiegliśmy w przeciwnym kierunku przez ogrody do Charzewic. W tamtejszym dworku ukrył nas kierownik gospodarstwa ogrodniczego p. Woźniak. Udało się tutaj zbiec jeszcze Zosi i Krysi Skowron, mieszkającym na pierwszym piętrze budynku, które były sanitariuszkami, zaopatrywały nas w żywność, były zwiadowcami.
Nie wyskoczył z okna Stanisław Szumielewicz. Został w koszach. Hitlerowcy zgonili ze stacji ludzi, aby wyrzucili na zewnątrz kinowej sali leżące tutaj kosze. Kryspina dosięgła kula gestapowca, został ciężko ranny. Niemcy zciągnęli miejscowego lekarza. Doktor Hieronim Krasoń wspominał: - "Pod groźbą użycia broni rozkazali mi ratować rannego, tak, aby mógł mówić. Tymczasem partyzant był w stanie agonalnym. Ja także należałem do AK, nie byłem jednak w stanie uratować życia Szumielewiczowi. Był śmiertelnie postrzelony w brzuch. Podałem silną dawkę morfiny, taką, że uśmierzyła ból, a jednocześnie sprawiła, że zraniony nie mógł zeznawać. Nie wiem, gdzie gestapowcy zawieźli partyzanta. Pewnie go dobili, chcąc wymusić zeznania i gdzieś zakopali...". Zwłoki Zygmunta Kajzera Wieży oraz Stanisława Bełżyńskiego Kreta w połowie sierpnia 1944 pochowano na rozwadowskim cmentarzu, a następnie w stalowowolskim Mauzoleum. Spoczywają tam prochy Tadeusza Szumielewicza Teda i pusta trumna z imieniem Stanisława Szumielewicza Kryspina.
Niemcy na Górce zdobyli doskonały punkt zaczepienia do rozbicia tutejszej Armii Krajowej, a mianowicie listę pseudonimów, a nawet fotografie do lewych kenkart. Aresztowania zmuszały zagrożonych do ucieczki ze Stalowej Woli i Rozwadowa (...).