Strona 1 z 1

Kraków - mogiła mieszkańców Dąbia, ofiar egzekucji

: poniedziałek 18 mar 2019, 14:36
autor: Karolina Kot
Na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, nieopodal Alei Zasłużonych, w kwaterze LXVII, znajduje się zbiorowa mogiła, w której spoczęli mieszkańcy Dąbia, ofiar pacyfikacji z dnia 15 stycznia 1945 roku.
Był to ostatni zbiorowy mord Niemców na ludności miasta. Trzy dni później do Krakowa wkroczyła Armia Czerwona.

Tragiczny poniedziałek. Kraków - styczeń 1945

Aniela Łacheta miała wtedy 20 lat, od paru tygodni była szczęśliwą żoną. Wraz z mężem mieszkała u teściów na Dąbiu, w kamienicy przy ul. Grzegórzeckiej. Wczesnym rankiem w poniedziałek 15 stycznia 1945 roku do domu wtargnęli hitlerowcy.

Dąbie były dzielnicą robotniczą. Już około godziny 5 rano spieszących do pracy zatrzymywały niemieckie patrole. Wieść o akcji szybko rozeszła się wśród mieszkańców. Dąbie otoczone było kordonem umundurowanych hitlerowców. Żołnierze wchodzili do mieszkań, zabierając nawet całe rodziny.
Pani Aniela dokładnie zapamiętała owe chwile. - Rodzice zarządzili: "Dzieci, wy na strych". Ukryłam się ja i brat męża z narzeczoną. Dopiero co dali na zapowiedzi. Mąż z teściami został w mieszkaniu.

Przez okienko na stryszku widziała, jak dwóch Niemców, z czarnym psem, podchodzi pod dom.
- Zabrali mamusię i ojca, a męża zostawili. Jeden chciał, żeby wyszedł razem z nimi, ale drugi odepchnął go. Na piętro nie wchodzili. Myśmy zostali.

Zatrzymanych przesłuchiwano w mieszkaniu państwa Koprowskich, niektórzy trafili do nieczynnej kawiarenki przy ul. Miedzianej, zwanej Barem Rybackim. Część osób po wylegitymowaniu zwolniono i kazano im udać się do pracy. Pozostałych pilnowali umundurowani, uzbrojeni gestapowcy.
- Nikt nie przypuszczał, że będzie to pacyfikacja. Na Dąbiu robiono już przecież obławy, ludzi zabierano do kopania okopów. W niedzielę słychać było nadchodzący front, ziemia aż jęczała. Zabrałam więc litrową bańkę z kawą, chleb ze smalcem i zaniosłam tacie.
Na rogu Grzegórzeckiej Niemcy pozwalali na podejście do zatrzymanych.

To trwało to do godziny 12.30, gdy z Montelupich przyjechał samochód z 28 więźniami. Natychmiast zaprowadzono ich w kierunku wału Wisły i nakazano położyć twarzą do ziemi. Hitlerowcy zabijali ich strzałem w tył głowy.
Dzień był mroźny, leżał śnieg. Nawet Wisła była zamarznięta. Po lodzie ślizgali się na łyżwach chłopcy. -To oni pierwsi przybiegli i alarmowali, że słychać strzały.

Egzekucja trwała. Hitlerowcy prowadzili kolejne grupy zatrzymanych - spod Baru Rybackiego w kierunku wału wiślanego i tam mordowali strzałami w tył głowy.
- Tatuś został rozstrzelany w pierwszej grupie. Leżał na wale, ręce miał podłożone pod twarzą, obok była wywrócona bańka z kawą, chleb leżał przy twarzy - wspomina Aniela Łacheta. - Mamusia była w ostatniej grupie.

Po egzekucji młody hitlerowiec oświadczył po polsku przetrzymywanym mieszkańcom Dąbia, że zabito osoby, które działały przeciwko państwu niemieckiemu. Nakazał do godziny 18 pochować pomordowanych, ziemię wyrównać i zabronił przynoszenia kwiatów i zapalania świeczek. Ostrzegł, że w przeciwnym razie powrócą i zastrzelą kolejne osoby.
W obawie przed spełnieniem groźby wszystkich pogrzebano we wspólnym grobie, w jednym długim rowie.
- Nie nocowaliśmy w domu. Poszłam z mężem na Rakowice, gdzie mieszkała moja siostra. Chociaż minęło już 60 lat, dla mnie to się dalej dzieje i nie kończy - wspomina Aniela Łacheta. - W czwartek na Dąbiu byli już Rosjanie, wynosiliśmy im czarną kawę. Gdy weszli, byliśmy pewni, że front nie wróci.

31 stycznia 1945 roku władze wyraziły zgodę na ekshumację, która nastąpiła 8 lutego. Trumny zamówiono u stolarza, który miał zakład przy kościele św. Kazimierza. Było ich 79, albowiem Jan Hajduga przeżył egzekucję. Kula zraniła go tylko w głowę, zakrwawiony leżał bez ruchu, by hitlerowcy go nie dobili.
Podczas ekshumacji rodziny pomordowanych rozpoznały 71 ciał spośród 79 zabitych. Nie udało się wówczas ustalić tożsamości siedmiu osób, więźniów przywiezionych z Montelupich.

Następnego dnia odbył się manifestacyjny pogrzeb z udziałem władz i zgromadzonych na ulicach mieszkańców miasta. Po mszy żałobnej odprawionej w kościele Mariackim kondukt przeszedł ulicami Krakowa na cmentarz Rakowicki, gdzie osoby zamordowane na Dąbiu pochowano we wspólnej kwaterze. Nad trumnami modlił się ksiądz z dąbskiej parafii św. Kazimierza Jan Matyjasik. To on pierwszy zjawił się na miejscu zbrodni z olejami świętymi.
Aniela Łacheta pokazuje album ze zdjęcia z ekshumacji i pogrzebu, zamówione zaraz po uroczystościach. Oryginały przekazała Muzeum Historycznemu Miasta Krakowa, klisz nie udało się odnaleźć.
- Na zdjęciach trudno mnie zauważyć, byłam ubrana na czarno - tłumaczy.

Aniela Łacheta była przewodniczącą komitetu organizacyjnego przygotowującego na Dąbiu obchody 50. rocznicy tragedii. Ofiarowała pamiątki do izby pamięci w Szkole Podstawowej nr 18. Uczestniczy w rocznicowych spotkaniach.
- Wszystko to trzeba było przeżyć. W marcu kończę 80 lat. Może po to człowiek jeszcze żyje, żeby pilnować tej pamięci. Żeby nie zapomnieli.

Źródło: krakow.wyborcza.pl

Zdjęcia wykonałam w marcu 2019 roku.
Lokalizacja