"Czym mnie dziś zaskoczysz, Sosnowcze"? - wymruczałam pod nosem, parafrazując profesora Zbigniewa Białasa.
Mój nastrój nie należał do najlepszych. Nad miastem przewalała się gwałtowna, letnia burza, a ja, z głową zakręconą po wyjściu z pracy, biegłam ulicą Kościelną.
Padało tak mocno, że postanowiłam się gdzieś ukryć. Schody w górę, otwarte drzwi, przedsionek i oto jestem w suchym, spokojnym, pachnącym historią wnętrzu Katedry. Wygrzebałam z torebki dyżurny aparat fotograficzny i postanowiłam na spokojnie pooglądać sobie zabytkowe witraże w czasie, gdy deszcz z najwyższą siłą walił po nowiuteńkim dachu świątyni.
Spacerowałam długo, podziwiając witraże oraz właśnie odnawiane polichromie. Myślałam o twórcy Krakowskiego Zakładu Witrażów, który - mając przecież przed sobą tyle do zrobienia - poległ w czasie I Wojny Światowej z dala od Krakowa i rodzinnego domu. W pewnym momencie przyszło mi nawet do głowy, żeby wybrać się do Łukowa na zapomniany grób Stanisława Gabriela Żeleńskiego. Po prostu żal mi się zrobiło, że ktoś taki nie ma godnego siebie upamiętnienia.
Zaledwie dwie sekundy później podniosłam ręce z idiotoopornym aparatem w górę, by sfotografować kolejny witraż i zamarłam. Łzy napłynęły mi do oczu. Okazało się, że pan Żeleński został upamiętniony i to w niesamowicie piękny sposób.
Jestem dumna z tego, że Sosnowiec posiada taki właśnie witraż!