Panuje nad nimi król polskich dzwonów - Zygmunt.
Odlano go na polecenie Zygmunta I Starego w roku 1520 na miejscu, w Krakowie. Dzieła tego dokonał norymberski ludwisarz Hans Beham. Jego pracownia mieściła się gdzieś w okolicy dzisiejszych Plant, mniej więcej w rejonie Barbakanu, Bramy Floriańskiej i Bramy Sławkowskiej. Spoza miejskich murów dzwon po wystudzeniu przetransportowano na Wawel saniami.
Ważącego grubo ponad 12 ton kolosa, który aż do roku 1999 był największym polskim dzwonem (obecnie jest nim licheńska Maryja Bogurodzica), wciągnięto na wieżę za pomocą lin i wielokrążków z przeciwwagą.
Pierwszy raz Kraków usłyszał jego głos w dniu 13 lipca 1521 roku.
Mistrz Jan Matejko upamiętnił ten historyczny moment na swoim obrazie "Zawieszenie dzwonu Zygmunta". Co ciekawe - istnieje także drugi, znacznie mniej znany obraz Matejki poświęcony tej tematyce: "Król Zygmunt I Stary słuchający dzwonu". Jest to dzieło dużo mniejsze, znajduje się obecnie w prywatnej kolekcji.
Król został na nim przedstawiony w pozie sugerującej "wkurzenie się".
Wawelskim dzwonnikom należałoby poświecić osobny wątek. Do rozkołysania dzwonu potrzeba ich od ośmiu do dwunastu. Synchronizując swoje ruchy pociągają za liny z obu stron, wprawiając w ruch drewniane jarzmo usadowione na łożyskach, które są stosunkowo nowe - wykonała je szwedzka firma w latach 20. XX wieku.
Cała konstrukcja nośna, na której dzwon jest oparty, została wzniesiona z drewna i nie ma styczności ze ścianami wieży katedralnej, gdyż drgania mogłyby uszkodzić mury.
Dzwonią „bez sprzeczki, wymówki i zaniedbania”
Zgodnie z zaleceniem króla, dzwon mógł się odzywać tylko w wyjątkowych okolicznościach i mógł być uruchamiany przez dzwonników, którym sam władca powierzył to zadanie.
W 1525 r. dzięki pośrednictwu Seweryna Bonera (1486-1549), starosty bieckiego i burgrabiego krakowskiego, bankiera i zarządcy dworu Zygmunta I, król podpisał układ z cechem cieśli krakowskich, który dawał im przywilej dzwonienia „Zygmuntem”. Układ dokładnie określał obowiązki dzwonników, ich wynagrodzenie w wysokości 1 grzywny srebra oraz kary za zaniedbania i opóźnienia. Mieli oni dzwonić „bez sprzeczki, wymówki i zaniedbania w święta opisane pod karą 12 groszy za każde zaniedbanie lub opóźnienie”. Układ precyzyjnie wyszczególniał wszystkie święta, podczas których „Zygmunt” ma dzwonić. Tak pozostało do dzisiaj. „Zygmunt” dzwoni tylko w najważniejsze święta kościelne oraz z okazji ważnych wydarzeń religijnych i narodowych, chociaż sam układ z 1525 r. obowiązywał do końca XVII. Potem obowiązek dzwonienia kapituła katedralna, która od początku sprawowała pieczę nad „Zygmuntem”, zleciła katedralnym świątnikom. Dziś obsługują „Zygmunta” ludzie należący do krakowskiej elity intelektualnej, którzy tworzą Bractwo Dzwonników Wawelskich. Nie ma tu ludzi przypadkowych. Wszyscy dobrze się znają, są zżyci i darzą się wzajemnym zaufaniem. A to jest niezbędne, bo dzwonienie jest wysiłkiem zespołowym, i trzeba się tego nauczyć. Fach ten przechodzi z ojca na syna. Młodzi, zanim znajdą swoje miejsce w 26 - osobowym zespole, by mogli pociągnąć za liny, na początku muszą się tylko przyglądać i uczyć.
Dzwonień w ciągu roku jest około 25. Dzielą się one na ordynaryjne, a więc obejmujące święta kościelne i państwowe oraz ekstraordynaryjne, nadzwyczajne, które zarządza władza kościelna z okazji ważnych rocznic i dla upamiętnienia historycznych wydarzeń. Dzwonienie standardowe trwa od 7 do 8 minut, nadzwyczajne - 15 minut. Podczas procesji św. Stanisława, „Zygmunt” bije pół godziny. Po każdym dzwonieniu, starym zwyczajem, proboszcz wawelski płaci ustanowioną przez króla „grzywnę”.
Sztuka dzwonienia
Dzwonienie to prawdziwa sztuka. By obudzić dzwon, potrzeba od ośmiu do dwunastu specjalnie do tego przygotowanych dzwonników. Połowa z nich ustawia się od strony Plant, a druga połowa - od strony katedry, trzymając mocno za powrozy. „Zygmunt” - podkreślają - jak prawdziwy monarcha ma swoje kaprysy i jest niebezpieczny. Chwilę nieuwagi można przypłacić nawet życiem. Zdarzyło się, że lina owinęła się wokół nogi niedoświadczonego dzwonnika i porwała go w górę. Spadł na głowę i musiało interweniować pogotowie.
Dzwonnicy przed każdym dzwonieniem na wieży spotykają się pół godziny wcześniej. Muszą ściągnąć liny i zdjąć zabezpieczającą serce belkę. Serce „Zygmunta” - podkreślają dzwonnicy - za każdym razem bije inaczej. Zależy to od wielu czynników - od pogody, od składu dzwonników i od umiejętności odpowiedniego rozkołysania dzwonu. Chodzi o to, żeby „szedł” równo i żeby dokładnie „dobijał”.
W ciągu wielu lat utarł się zwyczaj, że po każdym dzwonieniu dzwonnicy udają się do małej kawiarenki „U Literatów” na ul. Kanoniczej. Mają wtedy okazję, aby porozmawiać i podzielić się spostrzeżeniami na temat dzwonienia. Prezes Tadeusz Bogacz z nowohuckiego Metalodlewu, który odlał nowe serce dla „Zygmunta”, w nawiązaniu do starych cechowych zwyczajów ufundował dla dzwonników stylowy regał i ladę cechu dzwonników.
Źródło
Aby dostać się na Wieżę Zygmuntowską w chwili uruchamiania Zygmunta potrzebne jest specjalne zaproszenie. Ogromny mechanizm poruszany za pomocą lin z użyciem sił ludzkich mięśni w ruchu jest bardzo niebezpieczny, wystarczy chwila nieuwagi, by wydarzyło się nieszczęście.
Z tego właśnie powodu - ze względów bezpieczeństwa - turyści na czas dzwonienia są niestety wypraszani.