Obozowi temu - zapewne ironicznie - nadano nazwę Rosengarten ("Ogród Róż"). Na jego terenie znajdowały się trzy budynki murowane, a także drewniane baraki, w których panowały katastrofalne warunki bytowe oraz ogromna ciasnota. Całość otoczona była wysokim ogrodzeniem z ceglanych, murowanych słupów połączonych gęstymi zasiekami muru kolczastego. Dodatkowo wzniesiono dwie wieżyczki wartownicze oraz ustawiono stanowisko dla karabinu maszynowego.
Uciec stąd się nie dało, nic dziwnego, że więźniowie zaczęli nazywać obóz "przedsionkiem piekła". Osoby tu przetrzymywane przesłuchiwano, niejednokrotnie stosując tortury, a po zakończeniu czynności więźniowie byli przekazywani do KL Auschwitz lub mordowani w publicznych egzekucjach. Przez obóz w czasie wojny przewinęło się, najczęściej ostatecznie tracąc życie, około 20.000 osób.
Wraz z zakończeniem II Wojny Światowej tragiczna karta tego miejsca niestety nie uległa odmianie i ta powojenna historia jest chyba najbardziej trudna i najcięższa do zrozumienia.
Niedługo po wkroczeniu Armii Czerwonej, w dniu 5 lutego 1945 roku, w drewnianych barakach dawnego Rosengarten ówczesne władze komunistyczne urządziły obóz pracy, w którym przetrzymywano głównie Niemców oraz Ślązaków posądzonych o zdradę narodową z powodu umieszczenia ich nazwisk w spisie I i II grupy Niemieckiej Listy Narodowościowej (Deutsche Volksliste). Z powodu nieludzkich warunków do końca funkcjonowania obozu, czyli do roku 1947, zmarło ponad 2300 więźniów. Ich zwłoki spoczęły na zawsze na terenie cmentarza ewangelickiego, znajdującego się przy ulicy Oświęcimskiej oraz katolickiego przy ulicy Mikołowskiej.
Zbiorowa mogiła ofiar obozu komunistycznego to zapadlisko. Można ocalić pamięć o zmarłych
Powstaje lista ofiar obozu pracy w Mysłowicach. Nazwiska represjonowanych mają być wyryte tam, gdzie ich pogrzebano. Teraz jest tu tylko zaniedbane zapadlisko.
- To miejsce naładowane jest historią - mówi Adam Plackowski, założyciel i dyrektor Muzeum Mysłowic, o bagnistej, zarośniętej łące przy ul. Powstańców. W czasie II wojny światowej pod nr. 27 było zastępcze więzienie policyjne, przez Niemców nazywane "ogrodem róż" (Rosengarten), a przez więźniów i ich bliskich "przedsionkiem piekła". Byli torturowani, skazywani na śmierć i kierowani do obozów koncentracyjnych. W kilku barakach zaraz po wojnie komunistyczne władze urządziły obóz pracy, w którym przetrzymywano głównie Ślązaków.
- Była to najczarniejsza karta w historii, bo w czasie wojny są dwie strony i wiadomo, kto wróg, a po wojnie były trzy strony, a może nawet więcej - mówi Plackowski. Dlatego do dzisiaj trudno się o tym miejscu mówi.
Baraków nie ma, ale ludzie pamiętają
Około 2 tys. więźniów zmarło, głównie z wycieńczenia i w wyniku katorżniczej pracy.
Baraki wyburzono, ale w ludziach została pamięć. Rodziny ofiar pytają w Muzeum Mysłowic o swoich przodków. Przyjechała nawet wycieczka z Holandii, potomkowie więźniów szukali śladów historii. Bezowocnie.
Pani Maria miała cztery lata, gdy 10 maja 1945 r. ubecy wyprowadzili z domu jej ojca. Już więcej go nie zobaczyła. Dopiero w 1998 r. uzyskała akt zgonu. Nie traci nadziei, że zapali znicz na jego grobie. Ojciec nazywał się Willi Ihlefeld i to nazwisko po wojnie stało się jego przekleństwem. Nie był w Wehrmachcie, nie walczył po żadnej stronie, nie angażował się w politykę, ale był Niemcem rodem z Bytomia.
To on, a może tylko podobne nazwisko?
Gdy powstał Instytut Pamięci Narodowej, krewni napisali tam z pytaniem o losy Ihlefelda. Okazało się, że ktoś o podobnym nazwisku figuruje w książce o obozie pracy w Mysłowicach. Znaleźli też trop w księgach grzebalnych cmentarzy ewangelickiego i katolickiego w Mysłowicach, ale nie mają pewności, czy nie chodzi o kogoś innego.
Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, że tuż po II wojnie światowej przed bramę cmentarza katolickiego przy ul. Mikołowskiej w Mysłowicach podjeżdżały ciężarówki z trupami. Wrzucano je do dołu, posypywano wapnem i już tam zostały. Ale zdarzało się, że jakaś kobieta wypatrzyła w dole swojego męża, kazała wyciągnąć, wkładała do trumny i wołała księdza.
Stara zbiorowa mogiła to dzisiaj zapadlisko 30 na 40 m. - Leży w gestii władz miasta, tak jak enklawa żołnierzy z I wojny. Czasem ktoś z urzędu trawę tu skosi i tyle - mówi Edward Żelazny, zarządca cmentarza przy Mikołowskiej. - Byłbym za tym, żeby im obelisk postawić, ale nie ode mnie to zależy. Trzeba by pewnie ekshumację przeprowadzić, a w naszej księdze grzebalnej powyrywane są karty, nawet na mapce nie ma, że tam jest jakiś grób - dodaje.
Urząd miasta opiekuje się grobami wojennymi od ośmiu lat, otrzymuje na to dotację od wojewody. - W tym roku to 20 tys. zł, a mamy pod opieką kilkanaście miejsc pamięci, czasem po kilkaset grobów. Pieniądze starczają na prace porządkowe i remonty - mówi Kamila Szal, rzeczniczka mysłowickiego magistratu.
Na obelisk urząd pieniędzy nie ma. Plackowski organizuje więc zbiórkę publiczną na ten cel - na miejscu dawnego obozu ma stanąć tablica z wyrytymi nazwiskami, a na cmentarzu kamień. Datki można wpłacać na konto Związku Górnośląskiego z dopiskiem "Obóz Pracy w Mysłowicach".
Na zakończenie chciałabym dodać, że za każdym razem, kiedy odwiedzałam miejsce po dawnym obozie oraz mogiły na ewangelickim cmentarzu, zawsze, nawet w środku lata, odczuwałam przeszywający chłód. Nigdy też nie odważyłam się zejść na bagnisty teren po "Ogrodzie Róż", zawsze obserwowałam go jedynie z terasy.
Co ciekawe - wśród zarośli udało mi się wypatrzeć relikty dawnego ogrodzenia. Uwagę zwraca przede wszystkim oryginalny, świetnie zachowany słup narożny z gęsto usianymi uchwytami do mocowania kolczastego drutu. Jest usytuowany w łatwo dostępnym dla turystów miejscu.
Myślę, że warto byłoby go wyeksponować wyraźniej i zaopatrzyć stosownym opisem.
Zdjęcia wykonałam w marcu 2018 roku.
Lokalizacja obozu Rosengarten
Źródło informacji: Wacław Dubiański: „Obóz pracy w Mysłowicach 1945-1946”
Więcej o obozie Rosengarten