Zanim opiszę dalszy przebieg naszej wyprawy, pozwolę sobie na mały spam.
Od kilku dni w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Katowicach brakuje krwi, przede wszystkim chodzi o wszystkie grupy ze wskaźnikiem Rh (-).
Minusy można obecnie przetaczać pacjentom jedynie "na ratunek", co bardzo komplikuje leczenie i stwarza zagrożenia. Nie muszę pewnie opowiadać, że taka sytuacja jest przykra i stresująca zarówno dla chorych, jak i dla personelu leczącego.
Gdybyście więc nie mieli pomysłu, co zrobić dobrego ze sobą w nadchodzącym tygodniu, terenowe oddziały RCKiK na pewno powitają Was z otwartymi ramionami. No i pomyślcie o tych wszystkich czekoladach, które się dostaje w zamian i które można potem bezkarnie sobie zjeść bez troski o nadmiar kilokalorii!
Oczywiście inne grupy krwi też są mile widziane.
Ten wpis usunę z wątku za kilka dni, ale na razie niech on tu sobie wisi, bo nasze Forum nie posiada czegoś takiego, jak shoutbox.
A tymczasem powróćmy do przygód dzielnego Opla i trzech lekko stukniętych babek.
O Szybie Południowym od dziesięcioleci krążą legendy. Ukryte w krzakach relikty jego infrastruktury nie są powszechnie znane i nie każdy wie, gdzie należy ich szukać. I dobrze.
Obiekt nie jest zabezpieczony (to znaczy jest, ale w sposób nieprofesjonalny) i o ewentualne nieszczęście wcale nie jest tak trudno.
Według relacji nieczynny od 1934 roku dawny szyb kopalni Prusy (Preussengrube) niespodziewanie "odżył" pod koniec II Wojny Światowej.
Dokładnie miało to miejsce pod koniec 1944 roku, w obliczu zbliżającej się ofensywy sowieckiej. Teren otoczyły oddziały niemieckie, a w szybie zaczęto prowadzić intensywne prace. Roboty powierzono specjalistycznej firmie górniczej sprowadzonej aż z Westfalii, a jej pracownicy byli skoszarowani i odizolowani – nie mogli kontaktować się z miejscowymi górnikami. W wigilijną noc 1944 roku na pobliską bocznicę kolejową podjechał pociąg. Teren obstawiło wojsko, a od wagonów do szybu kursowały ciężarówki. Nieliczni świadkowie twierdzili, że wyładowywano z nich ciężkie skrzynie i zwożono w głąb szybu – najprawdopodobniej na poziom 370 metrów. Kiedy już po wkroczeniu wojsk sowieckich jeden ze sztygarów próbował dostać się w głąb szybu, dotarł tylko do poziomu 120 metrów. Niżej nie dało się zejść, gdyż Niemcy wysadzili obmurze.
ŹródłoJakby tego wszystkiego było mało, prawdopodobnie gdzieś w okolicy lub w samym szybie znajduje się zbiorowa mogiła przymusowych robotników, którzy pomagali w pracach prowadzonych w tym rejonie w grudniu 1944 roku.
Istnieje domniemanie, że zostali oni zamordowani przez Niemców, chcących się tym samym pozbyć niewygodnych świadków.
Mocno przejęte jechałyśmy leśnym duktem, pełnym dziur wypełnionych wodą. Pomyślałam sobie, że gdybym ostatnio nie zainwestowała w nowy wydech, to w tym miejscu na sto procent straciłybyśmy tłumik.
Nerwowo rozglądałam się także za ewentualnymi dzikami. Co ciekawe, od czasu, kiedy Archimedes zyskał nową maskę, wszystkie trójkątne znaki z biegnącym jeleniem stały się dla mnie jakieś tak doskonale widoczne i wręcz rzucające się w oczy. Zadziwiające.
- Czy my tam w ogóle trafimy?
- Chciałabym znaleźć Bursztynową Komnatę! - rozmarzyła się Buba
- A ja grób zbiorowy robotników - wypaliłam
- No to już co kto woli.
- Macie jakieś psikadło przeciwko kleszczom? - Klamerkę trudno było oderwać od rzeczywistości.
W kierunku szybu miała, przynajmniej według informacji uzyskanych od znajomego Buby, prowadzić "wyraźna ścieżka". W rzeczywistości nie liczcie na to. W maju nie zauważycie niczego takiego wśród krzaków.
Na szczęście okazało się, że Arczek został zaparkowany we właściwym miejscu i wkrótce zagłębiłyśmy się w zarośla. Zamajaczyły przed nami nieduże betony.
- To już jest to? - byłam wyraźnie rozczarowana.
- Czekaj, musimy wejść do środka.
- W życiu ani mi się śni! Już raz wsadziłam głowę do jednej takiej
tajemniczej upadowej i nie wspominam tego dobrze.
- Nie bój się. Kolega opowiadał, że tam na dole stoi sobie kanapa, a na ścianie wisi mapa świata.
- ???
Buba założyła na głowę latarkę i ostrożne zaczęła schodzić po pochyłości w dół. Zostałyśmy razem z Klamerką u góry. Zrobiło się podejrzanie cicho.
- Buba! Buba, żyjesz?!
Nic. Cisza.
- Dobra, włażę tam za nią. Poza tym jeśli teraz tam nie zajrzę, to zawsze już będę tego żałowała.
Oczywiście poślizgnęłam się zaraz na samym początku. Wybrałam się w kompletnie nieodpowiednich butach, coś jakby w klapkach pójść na Giewont. Idiotka.
- Buba, żyjesz Ty tam?!
- Żyję!
- Żyjesz, bo jeszcze lecisz?
Minęłam załom muru i zaniemówiłam.
Rzeczywiście, na dole, na niewielkiej półeczce wymurowanej z cegły, stała sobie sofa. Najprawdziwsza sofa!
Pod nią otwierał się mroczny szyb zabezpieczony cholera wie czym i cholera wie jak. Wystawała drabinka. W życiu bym na nią nie weszła. A ponad tym wszystkim wisiała sobie dumnie mapa świata.
Czegoś tak surrealistycznego to ja dawno już nie widziałam (no, może na wystawie prac Salvadora Dali w Sosnowcu, ale to inna bajka).
Warto było ubłocić sobie tyłek.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."