Podobno ostatnie słowa wybitnego greckiego matematyka i filozofa, Archimedesa, brzmiały następująco: „Noli turbare circulos meos” czyli "Nie psuj moich kół".
Moje leciwe autko mogłoby mi powiedzieć dokładnie to samo. Srogo go zaniedbałam przez te wszystkie lata.
Niemniej jednak miło mi poinformować, że Opel Corsa B "Archimedes" przeszedł kolejny przegląd rejestracyjny bez żadnych zastrzeżeń. A pan ze stacji kontroli rzucił na odchodne "on to jeszcze kilka lat pojeździ".
Ale cośmy się wcześniej nagimnastykowali, żeby taki stan osiągnąć, to nasze.
Kilku ludzi przez parę ładnych dni pracowało nad zardzewiałym i mocno zaniedbanym przez właścicielkę Oplem. Cierpliwości, poświęcenia, staranności i grosza przy tym nie szczędzono.
Po pierwsze - zawieszenie.
Odkąd pamiętam wszystkie dziury na drogach zawsze były moje. Chociażbym starała się, jak nie wiem co, żeby ominąć przeszkodę, niemal za każdym razem wjeżdżałam na nią centralnie. Z pełnym impetem.
I słychać było wtedy jedno wielkie ŁUP!!!
Na dobitkę Archimedes traktowany był, jest i będzie jak auto półterenowe no i zdarzało się, że wjeżdżaliśmy razem w takie miejsca, że potem trochę strach było z nich zjechać.
Zawieszenie naprawiałam w zaprzyjaźnionym warsztacie. Jego właściciel miał wcześniej cztery takie same Corsy, jak Archie. Wszystkie zajeździł na "Złombolach" i różnych innych rajdach, także takich "terenowych".
Przy Archimedesie grzebał z kolegą w sumie trzy dni. Obaj panowie zapewne klęli. I to bardzo klęli, jestem tego pewna.
Kiedy zjawiłam się po odbiór Corsy obaj mechanicy patrzyli na mnie spode łba.
- Corsinka jeszcze pojeździ. Progi ma całe, od spodu wszystko w porządku. Ale Rany Boskie! To auto wcale nie miało amortyzatorów!
- I pewnie sprężyna była pęknięta? - zapytałam, udając, że się trochę na tych samochodowych bebechach znam, bo akurat wiedziałam, że sprężyna od strony kierowcy poszła już jakiś czas temu.
- Pęknięta? Dobre sobie! Wszystkie sprężyny były połamane w kilku miejscach!
No trochę głupio wyszło... Z lekka wstyd. Ale przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego musiałam się tak szarpać z kierownicą i cały czas kontrować, jak w jakiejś starej Warszawie.
Rzecz jasna zaraz po odebraniu Arczka z warsztatu pognałam zrobić tradycyjny "
Test Drive" na sowiogórskich przełęczach. I wiecie co? Nagle jakby wszystkie drogi wreszcie połatali, nawet tą okropnie dziurawą, wiodącą na Przełęcz Srebrną, a w dodatku zakręty stały się jakby takie bardziej wyprofilowane.
Archimedes trzymał się drogi jak nigdy!
W dodatku znajomi mechanicy podnieśli mu zawieszenie o kilka centymetrów (czyli już raczej nie urwiemy misy olejowej, jupiii!).
W efekcie wsiadając do swojego auta nie wycelowałam w drzwi i przygrzmociłam łbem w ramę. Guza miałam przez ponad tydzień.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."