Z asfaltowej drogi, zjeżdżamy na brukowany poniemiecki trakt. Nierówność powierzchni sprawia, że z samochodu odpadają resztki zmrożonej brei uwięzionej gdzieś pomiędzy kołami a karoserią przez ujemną temperaturę . Byłem przekonany, że dopiero ocieplenie przywróci jej wolność.
Po prawej stronie mijamy spowite w ciszy osiedle domków jednorodzinnych. W latach niemieckiego zniewolenia, część tych budynków stanowiła tymczasowy obóz pracy.
W oddali majaczy na wpół zasypany śniegiem drogowskaz, który wyznacza nam kierunek dalszej jazdy.
I znowu zmienia się nawierzchnia drogi. Z twardego, solidnego granitu przechodzi ona w betonową płytę, a miejsce ich łączeń każdorazowo potwierdzane jest przez stukot zawieszenia pojazdu.
Władze tej nie dużej, ale uroczej osady zadbały o upamiętnienie tych miejsc stosownymi tablicami.
I tak po lewej mijamy willę w której niegdyś zamieszkiwali kolejno komendanci obozu, a dalej już po prawej stronie drogi, znajdowała się główna brama lagru.
Trzy baraki zamknięte wysokim ogrodzeniem drutu kolczastego wzdłuż którego stoją dwie wieże wartownicze- to budynki ekspozycji historyczno- dydaktycznej.
Na opustoszałym parkingu, wybieramy miejsce jak najbliżej bramy.
Na przeciwko muzeum, po drugiej stronie drogi, na sporym wzniesieniu znajduje się Góra Śmierci, a tam palenisko kremacyjne które pochłonęło około 15 tysięcy istnień ludzkich.
Przez bramę przypominającą tą z KL Birkenau, wchodzimy na teren muzeum.
Cała ekspozycja znajduje się w dwóch zrekonstruowanych barakach obozowych (wojskowym i więźniarskim)
Zauroczeni nietuzinkowym zbiorem tutejszej ekspozycji, zapominamy o podstawowej zasadzie zachowania się w tego typu miejscu- o nie dotykanie eksponatów, ale ja tu się im oprzeć?
O zasadach tych, przypomniała nam młoda pani kustosz, która z dużym impetem wpadła do wnętrza baraku, a tym samym stwarzając samej sobie ryzyko pośliźnięcia się na mokrej od topniejącego śniegu posadzce.
Do moich uszu dotarł kolejny, ale tym razem bolesny punkt z regulaminu- zakaz fotografowania przy użyciu lampy błyskowej jak i statywu.
Na moje stwierdzenie o niemożliwości wykonania poprawnie zdjęć bez użycia zakazanych przez regulamin gadżetów, usłyszałem- niestety taki jest regulamin.
Na nasze szczęście młoda osóbka po przeszkoleniu nas z wybranych punktów regulaminu, spokojnym krokiem opuściła wnętrze baraku, a my mądrzejsi o tą wiedzę kontynuowaliśmy dalsze zwiedzanie.
W drodze powrotnej planowaliśmy jeszcze odwiedzić kolejne atrakcję tego miejsca, ale ostatecznie przyjemność tą pozostawiliśmy na nieco cieplejszą porę roku. Przez Mielec i po niesłychanie śliskiej drodze na odcinku Przyłęk- Ostrowy Tuszowskie, dotarłem do swojej spowitej już mrokiem, małej ojczyzny.