Tak się jakoś przedziwnie złożyło, że w pewną pochmurną, zimową niedzielę postanowiłam poszukać pozostałości po jednym z młynów, istniejących niegdyś w okolicy Dobieszowic, Bobrownik i Rogoźnika, nad potokiem Jaworznik.
Wiedziałam, że po drewnianej budowli z XIX wieku nie zachował się do dziś żaden ślad, jednak miejsce, w którym obiekt się znajdował, w zasadzie bez specjalnego namysłu wypatrzyłam z daleka od razu.
Jak to możliwe?
Swego czasu, podczas moich peregrynacji po bezdrożach uprzytomniłam sobie, że starym młynom, młynówkom i historycznym lokalizacjom tego typu zakładów bardzo często towarzyszą skupiska charakterystycznych, mrocznych drzew o niemal czarnej korze. Tak też było w przypadku potoku Jaworznik.
Tym razem przyjrzałam się tej sprawie bardzej dokładnie.
I tak się stało, iż zaledwie kilka godzin później, kiedy zmęczona terenowymi poszukiwaniami i mocno zmarznięta postanowiłam resztę dnia spędzić w bardziej cywilizowany sposób, czyli w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, trafiłam tam na wystawę przyrodniczą i na planszę przedstawiającą dobrze mi już znane drzewo.
Była to olsza czarna (Alnus glutinosa), popularnie zwana też olchą.
Okazało się, że jest to specyficzna roślina. Po pierwsze olchy lubią tereny podmokłe, a zwłaszcza brzegi rzek, potoków i kanałów oraz rowów melioracyjnych. Dobrze się tam czują. A po drugie ich drewno charakteryzuje się wyjątkową odpornością na wilgoć i przechowywane w wodzie nie gnije, nie rozpada się, a twardnieje, z czasem ciemniejąc i nabierając odporności.
Jednym słowem, powtarzając za Wikipedią:
Drewno olszy szczególnie dobrze nadaje się na przedmioty narażone na stałe przebywanie w wodzie.
Nagle stało się jasne: wszelakie jazy, przepusty, ściany młyna, obudowy młynówki, a zwłaszcza młyńskie koła i ich łopatki były wykonywane właśnie z olchowego drewna!
W dodatku jest bardzo prawdopodobnym, iż młynarze specjalnie nasadzali olszę czarną w sąsiedztwie swoich siedzib, by mieć stały dostęp do materiału służącego do napraw urządzeń hydrotechnicznych.
Pewnie to wszystko, do czego doszłam sama tamtego dnia, ze sto razy zostało opisane już wcześniej w książkach i opracowaniach, ale nic tak nie cieszy, jak śledztwo przeprowadzone we własnej głowie.
Miło jest od czasu do czasu odwiedzić Króla Olch, strzegącego w swoim królestwie śladów po zapomnianych osadach młyńskich, ale jeszcze milej jest wrócić z takiej wyprawy bezpiecznie do swojego domu.