Nie jest tajemnicą, że ziemia w Bytomiu potrafi pochłonąć różne rzeczy. Na skutek nałożenia się pozostałości po kilku generacjach podziemnej eksploatacji – dawnego górnictwa kruszcowego oraz trwającego nadal wydobycia węgla kamiennego – obecnie obserwujemy, jak zapadają się drogi, budynki, a czasem nawet całe osiedla. Tym razem, sprawa dotyczy jednak cieku wodnego – Potoku Rokitnickiego.
Potok ten ma różne nazwy - w zależności od odcinka, może być nazywany Potokiem Mikulczyckim, Żernickim oraz czasem też Stolarzowickim – i to na nim chciałbym się skupić w tym wątku. Zgodnie z nazwą, potok ten bierze swój początek w Stolarzowicach. Dawniej był też nazywany Potokiem Ronot (od nieistniejącego już młyna, który napędzany był jego wodami) oraz potocznie „Wrzoncym Stokiem” – którą nadano mu w związku z jego wartkim i rwącym nurtem, którym charakteryzował się jeszcze blisko 100 lat temu. Dziś jednak jest to spokojny strumyczek, który leniwie wije się doliną wzdłuż miechowickich lasów, aby ostatecznie połączyć się z „drugim” (mającym źródło w bytomskiej dzielnicy Górniki) Potokiem Rokitnickim w Zabrzu-Rokitnicy.
Taka jest przynajmniej teoria, ponieważ gdzieś po drodze nasz potok nagle ginie, pozostawiając po sobie tylko wyschnięte koryto. Okazuje się, że na wysokości ogródków działkowych „Tulipan”, napotyka na wyrzeźbiony w skałach dolomitowych ponor, w którym kończy też swój powierzchniowy bieg (lokalizacja). W miejscu tym istnieje ponadto spore zapadlisko, których jest też więcej w okolicy - tak samo jak i miejsc, w których inne mniejsze strumyki znikają pod ziemią. Z dostępnych źródeł wiemy, że pojawiły się one gdzieś w I połowie XX wieku.
Skąd one się wzięły? Trudno powiedzieć, mogą mieć oczywiście genezę naturalną, lecz wysoce prawdopodobnym winowajcą jest wspomniana już działalność górnictwa, która od wieków naruszała już stosunki wodne na tym obszarze. Co prawda w bezpośredniej okolicy nie istniały żadne szyby wydobywcze, lecz obniżenie zwierciadła wód podziemnych jest zjawiskiem wielkopowierzchniowym, a jego skutki mogą być czasem dostrzegalne na znacznej odległości od właściwego centrum leja depresji.
Pozostaje jeszcze mała zagadka hydrogeologiczna – co się dzieje dalej z naszym potokiem i czy on gdzieś ponownie wypływa?