Znacie zapewne taki stan umysłu, że jak z kimś gadacie przez telefon, to bezwiednie idziecie w nieistotnym kierunku.
Dziś w Świdnicy zagadałem się z księdzem kanonikiem i nieprzytomnie wlazłem za katedrę (jakimś cudem brama była otwarta i nikt mnie nie zatrzymał). Pode mną otwierał się skraj stromej skarpy, a ja z telefonem przy uchu - jak kretyn - błądziłem wśród figur wielkości człowieka z wyłupiastymi oczami.
Nie mam pojęcia kogo przedstawiały i skąd się tam wzięły. Rozpoznałem tylko Świętego Jana, bo miał węża w kieliszku.
Gdybyście coś na ten temat wiedzieli, to dajcie znać.