Nieopodal, kilkadziesiąt metrów w górę drogi, schowana za drzewami i krzakami, kryła się piękna, drewniana willa, zbudowana z bali w stylu zakopiańskim. Założę się, że latem z drogi w ogóle jej nie widać.
Wypytywaliśmy mieszkańców pobliskich domostw o ten opuszczony dom. Staraliśmy się wyglądać na zainteresowanych kupnem domu, chociaż nasze mocno przybrudzone ubrania nie nadawały specjalnej autentyczności tej roli.
Sąsiedzi wiedzieli jedynie, że właściciel zmarł, a o willę toczą się spory spadkowe i nie jest ona na sprzedaż.
Nie mieli nic przeciw temu, byśmy weszli na posesję i zrobili kilka zdjęć (najpewniej nie byli świadomi, że "kilka zdjęć", w naszym rozumieniu, oznaczało wykonanie około 300 fotek plus eksplorację obiektu od piwnic po dach
).
Przedzierając się przez krzaki w kierunku ganku, wyglądaliśmy jak bohaterowie horroru o nawiedzonym domu. Niesamowity klimat.
Drzwi były otwarte, więc poczuliśmy się zaproszeni.
W pierwszym pomieszczeniu musiał funkcjonować niegdyś miejscowy bar. Dziwiło nas, że wokół krzesełek nie było śladów zwyczajowych libacji, prowadzonych przez okoliczną husarię. Miejsce, wydawać by się mogło, idealne na to, a tu ani pół butelki.
Nasze myśli, gdzieś poza umysłem, pchały się w kierunku obrazków z domami, w których straszy.
W związku z powyższym z jeszcze większą ochotą ruszyliśmy dalej.
Dom, wyglądający całkiem nieźle z zewnątrz, w środku okazał nam swoje zniszczenia: zawalone ściany, sufity, zarwane podłogi... normalnie mucha nie siada.
Willa była duża. Nie licząc głównego holu, w którym niegdyś funkcjonował bar, na parterze znajdowały się jeszcze trzy duże pokoje, spora kuchnia, spiżarnia, pomieszczenie gospodarcze, łazienka, przedpokój ze schodami oraz zejście do piwnicy.
Oświetlając sobie drogę błyskami aparatu fotograficznego, ruszyliśmy schodami na górę.
W górnych pomieszczeniach zachowały się meble z pierwotnego wyposażenia oraz sporo sprzętów codziennego użytku.
Naliczyliśmy tam, poza dwoma stryszkami, dwa pokoje, w tym jeden z balkonem oraz małą kuchnię z piecem.
Nie omieszkaliśmy też zajrzeć do piwnic.
Zejście na dół wyglądało trochę jak z horroru pt "Martwe Zło", ale stwierdziliśmy ze stoickim spokojem, że nic na dole gorszego od szkieletka spotkać nie można. Na ścianie wisiała poza tym solidnie wyglądająca broń - żeliwna patelnia.
Inna sprawa, że ze schodów łatwo było spaść, po stopniach walała się bowiem cała masa przedmiotów.
Na dole znaleźliśmy półki pełne współcześnie wyglądających butelek po winie. Być może pochodziły one z czasów funkcjonowania baru.
Odkryliśmy także, że mieszkańcy cieszyli się ciepłą wodą z kranów (chociaż urządzenia wyglądają dość współcześnie).
Podłogę piwnicy prawdopodobnie zalewała okresowo woda - wszystkie metalowe przedmioty, znalezione na niej, były całkowicie pokryte rdzą.
Dom był naprawdę piękny...
Wobec gęstniejącego mroku oraz słyszalnych tu i ówdzie dziwnych odgłosów z towarzyszącym im gwałtownym spadkiem temperatury, przypomnieliśmy sobie o naszych pustych żołądkach.
Wróciliśmy więc czym prędzej do Archimedesa i ruszyliśmy do domu, zostawiając za sobą spowitą w mroku willę.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."