W czasach międzywojennych, naprzeciwko Odlewni Woźniaków (późniejszego SOSTALu), a dokładnie po drugiej stronie torów, powstała piekarnia. Nie byle jaka, bo pierwsza w pełni zmechanizowana w mieście.
Z miejscem tym wiążą mnie liczne wspomnienia, a to dlatego, że przed laty byłem jej pracownikiem
Zastąpienie rąk ludzkich maszyną oznaczało zwiększenie ilości produkowanego pieczywa, a jak mówią przekazy, w tym wypadku nie odbiło się to negatywnie na jego jakości. Chleb z sosnowieckiego "giganta" ceniony był także poza miastem.
Zakład produkcyjny składał się z dwóch dużych budynków. Pierwszy, najbardziej rzucający się w oczy i górujący nad okolicą, to silos główny, czyli miejsce, w którym magazynowano dużą ilość mąki różnego typu. Była ona transportowana za pomocą urządzeń do budynku drugiego (trójkondygnacyjnego), w którym znajdowały się mniejsze silosy, tak zwane dobowe. Zajmowały ono trzecie piętro.
Poniżej zlokalizowana była ciastownia, czyli miejsce, w którym wyrabiano ciasto na chleb. Tutaj też zawieszone były małe silosy, które po opróżnieniu napełniało się ponownie mąką z silosa dobowego.
Zbiorniki te były podłączone do wagi, więc można było (w teorii) zważyć sobie tyle mąki, ile potrzebne było do wyrobienia konkretnego rodzaju ciasta. W praktyce jednak waga nie działała dokładnie i trzeba było posiłkować się mniej zawodnym urządzeniem, jakim jest człowiek.
Otóż mąka z małego silosu wsypywała się do długiego "rękawa" poprzez pociągnięcie za dźwignię. Starsi ciastowi wiedzieli, że jak mąka jest "na tym poziomie rękawa" to jest to ok. 50 kg, jak "na tym" to jej ilość wynosi w przybliżeniu 70 kg itp. (wszystko to wedle starego porzekadła piekarzy "piekarnia to nie apteka" ).
Gdy ciasto było gotowe, następowała kolejna część tworzenia chleba - formowanie, które odbywało się na piętrze pierwszym.
No więc należało jakoś te ok. 200 kg lepkiej masy przetransportować w dół.
W jednym rogu ciastowni znajdował się przeznaczony do tego celu lej. Do niego wlewało się ciasto przy pomocy urządzenia, które obracało dzieżę (to taka naprawdę wielka i ciężka, metalowa misa) o 90 stopni.
I siup, ciasto trafiało do leja...
Poniżej leja znajdował się specjalny ciąg maszyn do dzielenia, zaokrąglania i wydłużania kęsów ciasta. Teoretycznie człowiek musiał tylko odebrać uformowany kawałek ciasta i włożyć go do koszyka.
Kiedy wszystkie koszyki na wózku wypełnione były już ciastem, całość trafiała do fermentowni lub, jak mówi część piekarzy, do "garowni", "garownika", znajdującego się niegdyś nieopodal. Po wjechaniu do tego pomieszczenia "puszczało się" parę przez co jest tworzona była bardzo wilgotna atmosfera. Na dodatek w "garowniku" było niezwykle gorąco).
Po drugiej stronie fermentowni stali piecowi, którzy bacznie obserwowali, czy już można ciasto "sadzić" czyli wkładać wyrośnięte kęsy do pieca.
A nie był to zwykły piec, tylko obrotowy. Uformowane kęsy ciasta układało się na taśmie, która wciąż się obracała.
Z drugiej strony pieca zaś gotowy - upieczony chleb odbierało się i przewoziło do magazynu, a stamtąd... sru w Polskę!
W czasach, gdy pracowałem na Kotlarskiej istniało jeszcze pomieszczenie, w którym kroiło i paczkowało się chleb (krajalnia, zwana przez nas pieszczotliwie "karalnią") oraz miejsce, gdzie wytwarzało się z suchego pieczywa bułkę tartą.
Taki proces wytwarzania chleba przetrwał długi czas.
"Za moich czasów" piekarnia nazywała się SPC (Spółdzielnia Piekarsko - Cistkarska). Ktoś wymyślił, że jesteśmy spece z espece. Było wiele radości
Od kilku lat piekarnia nie istnieje (została ostatecznie zamknięta bodaj w 2006 roku), a teraz wydaje się, że zostaną zburzone budynki, w których zakład ten niegdyś się mieścił.
Szkoda. Duża piekarnia, wytwarzająca naprawdę dobre pieczywo nie tylko dla regionu, ale dla całej Polski, upadła.
Dziwne i smutne jednocześnie...
Co ja się swego czasu nastałam i naczekałam na Conana pod bramą tego zakładu, który był dla mnie, jako osoby postronnej, miejscem zakazanym.
Conan specjalnie przemycił któregoś dnia aparat fotograficzny (mojego analogowego Olympusa) i wykonał prezentowane w poście powyżej zdjęcie ciastowni - chciał mi w ten sposób pokazać pomieszczenie, w którym codziennie pracował.
Archiwalna już fotografia pochodzi z 2002 roku.
Dopiero na początku kwietnia 2012 roku dane mi było po raz pierwszy przekroczyć progi zakładu.
Bardzo przykra to była wizyta... Jak można było do czegoś takiego dopuścić?
Przecież ta piekarnia zaopatrywała nie tylko okoliczne sklepy Real, Macro i wiele, wiele innych!