Jednym ze świadków tej egzekucji był
Cezary Chlebowski.
Jako czternastoletni chłopiec pracował on w warsztatach elektrycznych Szlenka, mieszczących się w budynku młyna parowego Antoni. Relację z egzekucji zawarł w pierwszym tomie swojej autobiografii "Bez pokory".
Co prawda tekst zawiera pewne nieścisłości (egzekucja była w czerwcu, a nie w maju, powieszono 10 robotników, a nie pięciu), nie mniej jednak tekst wart jest odnotowania:
Pewnego majowego dnia, pod koniec pracy, w wielu przedsiębiorstwach Dąbrowy wydano polecenie, aby wszyscy zatrudnieni zamiast do domów udali się na jeden z placów miasta. Ostrzeżono, że każdy, kto będzie próbował wymigać się, zostanie natychmiast wywieziony na roboty do Niemiec. Spędzony w ten sposób tłum stał gęsty i spokojny.
Pod dwoma dużymi kasztanami czworobok wolnego miejsca ochraniali żandarmi w hełmach. Między dolnymi koronami obu drzew była przerzucona drewniana belka z pięcioma konopnymi sznurami każdy zakończony pętlą. Śmiertelna cisza zaległa plac. Pięć wiszących powrozów przykuło wzrok kilku tysięcy zgromadzonych tu pod przymusem ludzi. Będą wieszać. Kogo? Za co?
Z wyciem syren motocykle policyjne wbiły się w tłum i rozcięły go aż do czworoboku żandarmów, a odkryte ciężarówki przejechały szybko za nimi. Na jednej stało dwóch, na drugiej trzech cywilów z rękami w tyle, otoczonych tłumkiem w mundurach feldgrau.
Oficer w hełmie warknął, żandarmi wykonali zwrot i z twarzami odwróconymi do tłumu szczęknęli zamkami karabinów. Tłum szarpnął się do tyłu. Ale dalszych komend nie było. Ciężarówki zatrzymały się tuż pod sznurami, opadły klapy wozów, żołnierze zeskoczyli, zostali tylko skazańcy, każdy pod opieką jednego Niemca. Ci szybko założyli pętle na szyje cywilów i także zeskoczyli z samochodów.
- Za przestępstwa popełnione przeciwko potencjałowi wojennemu III Rzeszy - krzyczał po niemiecku oficer w wysokiej czapce, a tłumacz powtarzał to przez megafon - pięciu polskich bandytów zostało skazanych wyrokiem sądu doraźnego na karę śmierci. Wyrok będzie wykonany natychmiast.
Warknęły silniki wozów na wyższych obrotach.
- Niech żyje Pol...
Szarpnięte do przodu wozy wyrwały spod nóg skazańców punkt oparcia i zdusiły wysoki krzyk. Postronki napięły się, belka lekko ugięła i chwilę drgała. Ktoś krzyknął, może poznał na jednej z lin bliską lub znajomą osobę. Ale cały tłum milczał, jakby wszystkim odjęto zdolność wydania jakiegokolwiek głosu. Szczeknęła komenda, dwuszereg żandarmów złamał szyk i władował się na puste ciężarówki. Warknęły silniki.
Pod pięcioma wywyższonymi nieco ponad tłum skazańcami stało w szerokim, wartowniczym, pruskim rozkroku czterech żandarmów w hełmach, z rękami w czarnych rękawiczkach na kolbach i magazynkach schmeisserów.
Naraz ci najbliżsi, z pierwszych szeregów, uklękli. Fala łamiącego się tłumu szła jak kręgi po wodzie. Ludzie klękali bez słowa, a potem, po dłuższej chwili, zaczęli wstawać i rozchodzić się w absolutnej ciszy.