Tysiąc lat historii pod posadzką dominikańskiego kościoła
To tu - a nie w kościele Mariackim - mieściła się najstarsza krakowska parafia. Nic więc dziwnego, że archeolodzy badający krakowski kościół i klasztor Dominikanów znajdują tak wiele śladów przeszłości: osadę sprzed tysiąca lat, groby, relikty poprzednich - nieistniejących już kościołów, ślady zniszczeń spowodowanych przez najazdy i pożary.
Jest to możliwe dzięki trwającym pracom badawczym, związanym z montowaniem instalacji grzewczej i wentylacyjnej. Badacze mogą dzięki temu zobaczyć, co kryje się pod posadzką w samym środku kościoła, i dotrzeć do najstarszych, wczesnośredniowiecznych warstw.
– Taka okazja zdarza się niezmiernie rzadko. Tutaj przecież docieramy do Krakowa sprzed tysiąca lat! To przywilej, że możemy w tym uczestniczyć i z zachowanych reliktów odczytywać przeszłość tego miejsca – podkreśla dr Anna Bojęś-Białasik z Politechniki Krakowskiej, badaczka architektury dawnego Krakowa.
Umarli patrzą na wschód
Co więc mieli pod stopami wierni, uczestniczący w nabożeństwach u Dominikanów?
Archeolodzy krypt w części północnej nawy głównej, gdzie zlokalizowany został wykop, nie znaleźli (w jej południowej części także – za pomocą georadaru „prześwietlił” ja już wcześniej Jacek Adamiec), za to pod warstwami związanymi z remontem z połowy XIX wieku natknęli się na cmentarz, funkcjonujący tu co najmniej od wieku XIII.
Znaleźli tam pozostałości czterech grobowców ceglanych, mieszczących pierwotnie 2-3 pochówki. Samych trumien już tam nie było – grobowce posłużyły wtórnie jako ossuaria na kości, znajdowane podczas remontów i prac w kościele.
Szczątki pochowanych osób znajdowały się za to w licznych pochówkach ziemnych, często naruszonych późniejszymi wkopami. – W miarę kompletnych pochówków znaleźliśmy prawie 30. To mężczyźni i kobiety. W jednym przypadku przy szkielecie osoby dorosłej, najprawdopodobniej matki, znajdowały się szczątki maleńkiego dziecka – opisuje prowadząca tu prace archeolog Monika Łyczak.
W jakiej kondycji byli pochowani tu ludzie, na co zmarli – to będzie można stwierdzić po przebadaniu kości przez antropologów.
Ciała zmarłych układano na osi wschód – zachód, głową w kierunku zachodnim. Nieprzypadkowo: gdyby powstali, mogliby dzięki takiemu ułożeniu zwrócić twarze wprost w stronę wschodu i zarazem ołtarza.
W najstarszym odkrytym w kościele pochówku ciało złożono prawdopodobnie w wydrążonym balu. – Wnioskujemy to z kształtu, jaki widoczny był w jasnym piasku oraz śladów drewna. Podobne pochówki rejestrowaliśmy już podczas badań przed wejściem do kościoła – wspomina archeolog.
Inni zmarli spoczęli w typowych drewnianych trumnach, zbitych drewnianymi kołkami lub żelaznymi gwoździami. – Na pewno część trumien była dekorowana, bo znajdujemy dekoracyjne ćwieki, które mogą wskazywać na obijanie ich tkaniną. Dwie trumny były wyposażone w okrągłe szybki w ołowianej oprawce, zamontowane na wysokości głowy zmarłego. W pochówkach ziemnych to rzadkość, tego typu trumny spotykane są raczej w kryptach – zaznacza Monika Łyczak.
W wykopie znaleziono także dwie wapienne płyty grobowe. Starsza pochodzi z początku XV w., a znajdujące się na niej napisy już tylko częściowo nadają się do odczytania. Kolejna, młodsza, tkwiła w płaszczyźnie dawnej posadzki – jest schodzona, zapewne przedeptana przez wiele pokoleń krakowian.
Nie były to z pewnością jedyne płyty grobowe – inne prawdopodobnie zostały po ogromnym pożarze z 1850 roku usunięte lub użyte podczas remontu jako podbudowa nowej posadzki.
Różaniec z gagatu, moneta na drogę
O strojach pochowanych tu osób można powiedzieć niewiele. Sądząc z zachowanych resztek, wykonane były z wełny i jedwabiu. W jednym z grobów archeolodzy znaleźli kołnierz z zapięciem na tekstylne guzy – prawdopodobnie z 17-wiecznego kaftana.
Ciekawym znaleziskiem są dwa różańce. – Jeden wykonany jest z gagatu, bitumicznego węgla. Składa się z wielobocznych czarnych paciorków i brązowego medalika. Kształtem nie przypomina dzisiejszego różańca – to raczej sznur modlitewny, nie tworzący pętli. Drugi wykonany był w całości z drewna, łącznie z krzyżykiem – opisuje znaleziska Monika Łyczak.
Jak dodaje, podczas poprzednich prac, prowadzonych przed wejściem do kościoła, natknęła się na jeszcze inny typ różańca – szklany, z tzw. krzyżykiem cholerycznym („karawaka”, z dwoma poprzecznymi ramionami).
Różańce mogły być wkładane zmarłym do trumny, splatane na dłoniach – jak to i dziś się spotyka. Niewykluczone, że także i znajdowane przez archeologów monety stanowiły „wyposażenie” zmarłego na ostatnią drogę (oprócz tych, które po prostu wypadły modlącym się tu krakowianom i poturlały się w szczeliny posadzki).
Jest ich tu wiele, z różnych epok: od jagiellońskich denarów z XV wieku do monet XIX-wiecznych, w tym polskie z czasów Wazów, monety Gustawa Adolfa, Karola Gustawa, węgierskie, śląskie i inne, niemożliwe do zidentyfikowania przed zabiegami konserwacyjnymi.
Tatarzy palą, Dominikanie odbudowują
Podczas obecnych prac archeolodzy natknęli się na wiele śladów dawnej osady, istniejącej tu już od X wieku (a więc na długo przed przybyciem Dominikanów, jak i przed lokacją Krakowa). Znaleźli sporo ułamków ceramiki naczyniowej, jamy zasobowe lub odpadkowe, fragment rowu gospodarczego – być może odprowadzającego ścieki z warsztatu, a także drobiazgi, takie jak żelazne nożyki czy bransoletka brązowa.
Osada – zapewne składająca się z drewnianych domów – istniała tu do XIII wieku. Wśród jej zabudowań wyrosła pierwsza w tym miejscu świątynia – kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy, będący zarazem najstarszą krakowską parafią (prawa parafii przejął od niego potem kościół Mariacki). To właśnie jej gospodarzami stali się Dominikanie, sprowadzeni do Krakowa przez biskupa Iwo Odrowąża w 1221 roku.
– Źródła historyczne mówią, że ten pierwszy kościół był drewniany. Najprawdopodobniej jednak został szybko przebudowany dla dominikanów, z użyciem kamienia. Na podstawie dotychczasowych badań można domniemywać, że część kamienia pochodzącego z rozbiórki tego kościoła wykorzystano do budowy murów tzw. refektarza postnego w klasztornych krużgankach, wzniesionego ewidentnie z wtórnie użytego materiału – mówi dr Bojeś-Białasik.
- Niektóre kamienie są przepalone, swą specyficzną barwę zawdzięczają działaniu ognia, być może na wskutek pożaru podczas najazdu mongolskiego w 1241 roku – dodaje.
Jak zaznacza badaczka, takie wielokrotne wykorzystanie budulca zdarza się tu często; jest w ogóle cechą architektury polskiej. – Nic się nie marnowało, materiał służył do wznoszenia kolejnych budowli – podkreśla. Wskazuje też inne możliwe przykłady takiej zapobiegliwości: przeniesiony tutaj prawdopodobnie z owego dawniejszego kościoła portal.
Cegła po raz pierwszy
Najazd mongolski miał straszliwe skutki dla całego ówczesnego grodu. Nieprzypadkowo lokacja Krakowa nastąpiła niedługo potem (w roku 1257) – spustoszone miasto trzeba było budować właściwie od nowa.
Dla Dominikanów oznaczało to konieczność postawienia na zgliszczach kolejnego kościoła. Powstała nowa świątynia – większa, wzniesiona przy użyciu nowatorskiego wówczas materiału: cegły (wyrabianej na miejscu, o czym świadczą odkryte parę lat temu przy ul. Dominikańskiej pozostałości warsztatu, ze stosem cegieł przygotowanych do wypału).
Z dotychczasowych badań wynika, że właśnie tutaj, u Dominikanów, znajdują się najstarsze przykłady użycia cegły w Krakowie (sięgające lat 30-tych XIII wieku). Jakość wykonania niektórych najwcześniejszych partii murów sugeruje nawet, że zakonnicy technikę ową poznawali metodą prób i błędów, z braku miejscowych fachowców układając cegły samodzielnie...
Badacze wciąż poszukują pozostałości tych najstarszych kościołów znajdujących się w rejonie dzisiejszej ul. Stolarskiej. Podczas obecnych prac we wnętrzu dominikańskiej bazyliki posunęli się krok do przodu.
– Odkryliśmy prawdopodobnie ścianę, zamykającą najstarszy korpus nawowy kościoła halowego lub pseudobazylikowego. To potężny mur, tzw. trzyłokciowy, o grubości ponad 180 cm, z kamienia wapiennego, którego korona znajduje się ok. 2 m poniżej poziomu obecnej posadzki. Jego położenie wskazuje, że kościół ten mógł być prawie o półtora przęsła krótszy od obecnej świątyni a jego nawa główna była nieco węższa niż obecnie. Kościół był też otoczony cmentarzem – opisuje dr Bojęś-Białasik. – Kolejne najnowsze odkrycie to najpewniej mury fundamentowe filarów, oddzielających nawę główną od nawy bocznej.
Podczas badań ustalono także, m.innymi, że poziom posadzki w XIV wieku znajdował się natomiast około metra poniżej płyt, po których dziś stąpają krakowianie.
Prace związane z instalacjami w środkowej części kościoła zostały w marcu zakończone, robotnicy zdemontowali większość ogrodzenia chroniącego wykop. Pozostał niewielki fragment bliżej kruchty – i tam właśnie badania będą kontynuowane. W kwietniu wykop zostanie przedłużony do wejścia i poprowadzony wzdłuż niego.
Okazja do kolejnych odkryć więc niebawem.